Nie wiadomo czemu, ale w naszym kraju ciągle pokutuje przekonanie, że pracę w handlu, może wykonywać każdy. Ten stereotyp prowadzi do sytuacji w której pracownicy obsługujący Klientów męczą się swoją pracą, stają się sfrustrowani i niemili. Nie realizują zakładanych standardów, nie szanują swojej pracy i siebie w roli sprzedawcy. Jak więc widać Nie każdy jest handlowcem a jeśli nim zostaje to ze szkodą dla siebie i klientów.
Poniżej jeden z przykładów takich sytuacji:
Źródło: EWELINA STEFAŃSKA, 25.09.2014
W niespełna miesiąc z płockiego sklepu Go Sport odeszło kilkoro pracowników. – Krzyczano na nas przy klientach, pracowałyśmy pod straszną presją – żalą się dwie młode kobiety
Obie były zatrudnione jako kasjerki – Agata od sześciu, a Daria od pięciu lat z przerwą na urlop macierzyński.
Dobrze wspominają poprzedniego dyrektora. Agata: – Owszem, był rygor, ale nikt na nas nie krzyczał, każdy wiedział, co ma robić, dostawałyśmy konkretne polecenia.
W ub.r. dyrektorskie stanowisko objęła inna osoba. I – według naszych rozmówczyń – atmosfera znacznie się pogorszyła.
– Pracy miałyśmy dużo, a za każdy błąd czy zwłokę byłyśmy „okrzyczane”, także przy klientach. Cały czas czułyśmy na sobie presję – mówi Daria.
Kobiety opowiadają, że po przeprowadzce sklepu z CH Auchan do większego pomieszczenia w galerii Mazovia sytuacja stała się jeszcze trudniejsza. – Było więcej pracy, nowi pracownicy nie wytrzymywali nawet okresu próbnego – twierdzą.
Dodają, że terminy urlopów i dni wolnych zależały tylko od decyzji przełożonej. – Nawet zwolnienie lekarskie było widziane jako naciągane. Kiedyś wróciłam do sklepu po takim zwolnieniu i przez tydzień miałam tylko drugie zmiany. Byłam też wzywana na dywanik i słyszałam, że jestem nieodpowiedzialna – żali się Agata.
Kobiety mówią, że choć zatrudnione były na trzy czwarte etatu, to pracowały po 10 godzin dziennie.
– Poprzedni dyrektor pytał, czy możemy zostać dłużej, a teraz nie miałyśmy wyboru. Z wyjściem na przerwę czy do łazienki też był kłopot. Kiedy próbowałyśmy dyskutować z przełożonymi, słyszałyśmy tylko: „Jak ci się nie podoba praca, to się zwolnij” – dodaje Daria.
W końcu nie wytrzymała i podobnie jak Agata złożyła wypowiedzenie. Nieco wcześniej miało to zrobić trzech innych pracowników.
– Na przeprowadzkę sklepu przyjechał do nas dyrektor regionalny. Zupełnie inaczej nas traktował, zwracał się do nas z szacunkiem, a nawet nas chwalił! Zrozumiałyśmy, że nie jesteśmy złymi pracownikami i nie zasługujemy na takie traktowanie – podkreśla Daria. Agata uzupełnia, że w pracy nabawiła się nerwicy i teraz bierze leki przepisane przez psychiatrę.
O całą sprawę zapytaliśmy w głównej siedzibie firmy Go Sport. Przekazaliśmy, o czym opowiadały kobiety. Sieć przystała jedynie na wymianę maili. W wiadomości, którą dostaliśmy, Go Sport potwierdził, że faktycznie, kilka osób w krótkim czasie odeszło z pracy w płockim sklepie. Ale do samych zarzutów centrala sieci odniosła się dość ogólnie.
– Wymaga to dokładnego wyjaśnienia, nie tylko ze względu na zabezpieczenie kadrowe i zapewnienie odpowiedniego poziomu obsługi w sklepie. Chcemy ustalić rzeczywiste powody odejścia tych osób i zapoznać się z wszelkimi argumentami, które pozwolą zapobiec podobnym sytuacjom w przyszłości – poinformowała Aleksandra Bojarska, kierownik ds. komunikacji marketingowej i public relations z Go Sport.
Odczekaliśmy więc tydzień i zapytaliśmy ponownie.
Wtedy Bojarska – wciąż ogólnie – zaprzeczyła zarzutom byłych pracownic.
– Wszyscy pracownicy Go Sport są zatrudnieni na umowę o pracę, a powierzone im obowiązki są w zakresie ich kompetencji. Zawsze zatrudniamy pracowników zgodnie z ustawą o minimalnym wynagrodzeniu i podkreślamy, że zawsze respektujemy czas pracy, nadgodziny i wypłacamy dopełnienia etatów. Pracownikom, którzy odeszli z pracy w sklepie Go Sport w Płocku, również wypłacone zostały nadgodziny i dopełnienia etatów – zapewniała.
Dodała, że od 1 lipca 2014 r. do regulaminu firmy została wprowadzona procedura o przeciwdziałaniu dyskryminacji w zatrudnieniu i mobbingowi, która dotyczy wszystkich pracowników i każdy został z nią zapoznany.
Agata i Daria powtarzają jednak, że czują się pokrzywdzone – w ich ocenie zmuszano je do brania nadgodzin i traktowano niesprawiedliwie. Bardzo poważnie zastanawiają się nad skierowaniem sprawy do sądu pracy.
– Za poprzednich dyrektorów nie narzekałyśmy na swoje obowiązki – podkreślają.
– O mobbingu możemy mówić tylko wtedy, gdy działania i zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko niemu polegają na systematycznym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu, wywołują zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, poniżają lub ośmieszają, izolują lub wykluczają go z zespołu współpracowników – komentuje opowieść byłych pracownic sklepu Edyta Bogdańska, specjalistka w dziedzinie prawa pracy. – W tym przypadku trudno raczej mówić o mobbingu, chyba że działania kierownika prowadziły do wskazanych przeze mnie zachowań.
Bogdańska dodaje: – Dochodząc odszkodowania, pracownik powinien przygotować odpowiednią dokumentację medyczną, która będzie wskazywała rozstrój zdrowia psychicznego lub fizycznego oraz sposób leczenia.
Co robić w sytuacji, gdy przełożony krzyczy na pracownika?
– Takie zachowanie oznacza, że zwierzchnik nie radzi sobie w inny sposób – uważa nasza rozmówczyni. – Podwładny ma prawo do obrony. Należy powiedzieć: „Proszę na mnie nie krzyczeć, tylko wydać polecenie”. Ale pracownicy zazwyczaj nie potrafią tak zareagować, boją się i stresują. Tymczasem, niestety, dopóki będą się godzić na takie traktowanie, to przełożony będzie krzyczał.
– Go Sport to sklep sieciowy – podsumowuje Bogdańska. – Istnieje hierarchia ważności. Pracownicy w razie problemów powinni składać skargi do zarządu sieci.
Jak cała sytuacja wygląda od strony dyrekcji sklepu? Niestety, nie dowiemy się tego. „Wyborcza” kontaktowała się z dyrektor placówki, ta jednak odmówiła komentarza.
Imiona naszych rozmówczyń, byłych pracownic Go Sport, zostały zmienione
2024 © CBM test. ALL Rights Reserved.